Geografia obywatelstwa
Orzeczenie Sądu Najwyższego otwiera drogę do selektywnego stosowania prawa o obywatelstwie
Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych ograniczył możliwość tymczasowego wstrzymywania dekretów prezydenckich przez sędziów federalnych. To znaczące zwycięstwo dla administracji Donalda Trumpa, choć sąd nie wypowiedział się na temat konstytucyjności decyzji prezydenta o zakończeniu prawa do obywatelstwa z urodzenia.
Orzeczenie wydane stosunkiem głosów 6 do 3 podważa działanie pojedynczych sędziów federalnych, które dotąd pozwalało im wstrzymywać działania rządu w skali całego kraju. Ta praktyka, znana jako ogólnokrajowe nakazy sądowe (nationwide injunctions), była w ostatnich latach jednym z najważniejszych narzędzi stosowanych wobec polityki demokratycznej i republikańskiej. Ograniczenie tej praktyki może zmienić sposób, w jaki sądy kontrolują władzę wykonawczą w USA.
Choć decyzja Sądu Najwyższego nie rozstrzyga konstytucyjności dekretu Donalda Trumpa, przewiduje 30-dniowe opóźnienie jego wejścia w życie. Ten pozornie techniczny zabieg ma istotne znaczenie proceduralne: daje czas na złożenie pozwów zbiorowych. Pozwy tego typu, reprezentujące większe grupy osób zagrożonych skutkami dekretu, mogą objąć ochroną setki, a nawet tysiące osób, w tym kobiety w ciąży, których dzieci narażone są na odmowę obywatelstwa po narodzinach.
Sprawa, którą rozpatrywał Sąd Najwyższy, rozpoczęła się od dekretu wykonawczego podpisanego przez Trumpa w dniu inauguracji jego drugiej kadencji. Dokument ten stanowił otwarty atak na utrwaloną od ponad 150 lat zasadę obywatelstwa z urodzenia. Już wcześniej sądy federalne wielokrotnie stawały na drodze administracji Trumpa, uniemożliwiając jej realizację kontrowersyjnych działań: od wstrzymania finansowania szkół z programami różnorodności, przez próbę relokacji transpłciowych kobiet w więzieniach federalnych, po zniesienie ochrony przed deportacją dla tysięcy azylantów z Wenezueli.
W odpowiedzi na dekret o obywatelstwie z urodzenia 22 stany rządzone przez demokratów, organizacje broniące praw imigrantów oraz kobiety w ciąży wniosły pozwy sądowe, obawiając się o przyszłość swoich dzieci. Sędziowie federalni w stanie Waszyngton, Maryland i Massachusetts wydali decyzje tymczasowo blokujące wykonanie dekretu. Ich działania, oparte na narzędziu znanym jako ogólnokrajowy nakaz sądowy, zostały zakwestionowane przez Sąd Najwyższy, który uznał je za wykraczające poza uprawnienia pojedynczych sędziów.
Czas ucieka dla czternastej poprawki
Decyzja Sądu Najwyższego z 27 czerwca 2025 roku nie dotyczyła konstytucyjności dekretu Donalda Trumpa, który znosi obywatelstwo z urodzenia dla dzieci imigrantów nieposiadających statusu stałego rezydenta. Sędziowie skupili się na tym, czy sędziowie federalni mają prawo wydawać ogólnokrajowe nakazy blokujące działania prezydenta. To rozróżnienie ma fundamentalne znaczenie: Sąd Najwyższy nie uznał dekretu Trumpa za zgodny z Konstytucją, lecz wykluczył możliwość jego ogólnokrajowego zablokowania przez pojedynczego sędziego.
W wyniku tej decyzji w 28 stanach, które nie pozwały administracji Trumpa, dekret może wejść w życie za 30 dni. W stanach, które zaskarżyły jego treść, wykonanie aktu prezydenckiego pozostaje wstrzymane. W praktyce oznacza to, że prawo do obywatelstwa będzie zależeć od tego, w jakim stanie dziecko przyjdzie na świat. To potencjalnie przełomowe odejście od dotychczasowego pojmowania obywatelstwa jako prawa ogólnokrajowego, a nie lokalnego.
Nowa decyzja, choć tymczasowa w formie, może mieć długofalowe skutki. Otwarcie drogi do tak selektywnego wdrażania prawa może prowadzić do konstytucyjnego chaosu, w którym fundamentalne prawa jednostki będą przysługiwać wyłącznie tym, którzy zdążyli pozwać rząd. Oznacza to, że amerykański system prawny może stać się systemem dla tych, którzy mają czas, środki i wiedzę, by się przed sądem bronić.
Co się właściwie wydarzyło?
Sprawa, która trafiła przed Sąd Najwyższy, rozpoczęła się od dekretu wykonawczego podpisanego przez Donalda Trumpa 20 stycznia 2025 roku, pierwszego dnia jego drugiej kadencji. Dekret był krótki, ale jego treść miała dalekosiężne konsekwencje. Trump ogłosił, że dzieci urodzone na terytorium Stanów Zjednoczonych, których rodzice są nielegalnymi imigrantami lub przebywają w USA bez zielonej karty, nie będą już automatycznie uznawane za obywateli. Był to frontalny atak na zasadę jus soli, czyli prawa ziemi, będącego od 1868 roku integralną częścią czternastej poprawki do Konstytucji.
W odpowiedzi na ten dekret natychmiast złożono szereg pozwów sądowych. Koalicja 22 demokratycznych stanów, organizacje imigracyjne i grupy kobiet w ciąży wystąpiły na drogę prawną, obawiając się, że ich dzieci zostaną pozbawione obywatelstwa pomimo urodzenia się w USA. W ciągu kilku dni trzech sędziów federalnych w różnych stanach, w tym sędzia John C. Coughenour z Seattle, wydało tymczasowe nakazy wstrzymujące wykonanie dekretu w całym kraju.
Ogólnokrajowy charakter tych nakazów był przedmiotem kontrowersji. Administracja Trumpa nie od razu podważyła samą treść pozwów, lecz skupiła się na formalnej kwestii: czy jeden sędzie federalny może mieć tak szerokie uprawnienia? To pytanie, nie dotyczące istoty konstytucji, lecz zakresu władzy sądowej, znalazło się w centrum uwagi Sądu Najwyższego.
Czym są ogólnokrajowe nakazy sądowe i dlaczego mają znaczenie?
Ogólnokrajowe nakazy sądowe (nationwide injunctions) to mechanizm, dzięki któremu sędzia federalny może tymczasowo zawiesić wykonanie nowego prawa lub dekretu na terenie całych Stanów Zjednoczonych. W ostatnich dwóch dekadach stały się jednym z najważniejszych narzędzi ograniczania władzy wykonawczej wobec prezydentów demokratycznych i republikańskich. Dzięki nim zablokowano zakaz wjazdu dla obywateli krajów muzułmańskich, cofnięcie ochrony dla osób transpłciowych w więzieniach federalnych, czy ograniczenie funduszy dla szkół promujących różnorodność.
Decyzja Sądu Najwyższego, aby ukrócić tę praktykę, nie została podjęta w próżni. Od lat toczyła się debata na temat tego, czy pojedynczy sędzia może mieć władzę, która de facto przekracza uprawnienia ustawodawców z Kongresu. Krytycy twierdzą, że ogólnokrajowe nakazy sprzyjają tak zwanemu judge shopping, czyli wybieraniu sądów znanych z liberalnej lub konserwatywnej orientacji. Zwolennicy uważają jednak, że w sytuacjach nagłych, gdy prawo zagraża tysiącom osób, jest to jedyna skuteczna ochrona praw obywatelskich.
Ograniczenie możliwości wydawania takich nakazów oznacza, że poszczególni obywatele będą musieli wnosić pozwy indywidualne lub organizować się w ramach pozwów zbiorowych. To znacznie wydłuża proces sądowy i sprawia, że niekonstytucyjne prawo może być egzekwowane, zanim zostanie skutecznie zaskarżone.
Sędziowie liberalni: „Zdrada rządów prawa"
Sprzeciw liberalnych sędziów wobec decyzji większości był nie tylko formalny, ale emocjonalny i historycznie zakorzeniony. Sędzia Sonia Sotomayor, znana z obrony praw obywatelskich i ostrej krytyki nadmiernej władzy wykonawczej, nie ograniczyła się do złożenia pisemnego zdania odrębnego. Zdecydowała się odczytać je z ławy sądowej, co w Sądzie Najwyższym zdarza się rzadko i jest sygnałem głębokiego oburzenia. W swojej wypowiedzi stwierdziła, że „żadne prawo nie jest bezpieczne w nowym porządku prawnym ustanowionym przez większość". Zwracała uwagę, że ograniczenie możliwości ogólnokrajowego blokowania polityk rządowych czyni konstytucyjne gwarancje iluzorycznymi, jeśli przysługują tylko tym, którzy mają czas i środki na proces sądowy.
Do jej zdania odrębnego dołączyły sędzie Ketanji Brown Jackson oraz Elena Kagan. Ta pierwsza napisała osobną opinię, w której ostrzegała, że orzeczenie otwiera drzwi do sytuacji, w której prezydent może łamać konstytucję wobec każdego, kto jeszcze nie wniósł pozwu. Użyła mocnych słów: „To egzystencjalne zagrożenie dla rządów prawa." Jej zdaniem argumenty większości, powołujące się na ograniczenia uprawnień sędziów z XVIII wieku, to jedynie „zasłona dymna" mająca na celu danie prezydentowi swobody do działania poza kontrolą sądową.
Ten konflikt interpretacyjny nie dotyczy jedynie procedury. To głęboka różnica w pojmowaniu roli Sądu Najwyższego jako instytucji równoważącej władzę wykonawczą. Dla liberalnych sędziów jest on ostatnią zaporą przed nadużyciami prezydenta. Dla konserwatywnej większości jedynie arbitrem w konkretnych sporach prawnych. Ta różnica może w przyszłości rzutować nie tylko na prawo imigracyjne, ale także na sprawy dotyczące dostępu do broni, praw wyborczych czy wolności religijnej.
Cień przeszłości: historia obywatelstwa z urodzenia
Zasada obywatelstwa z urodzenia (birthright citizenship) ma swoje korzenie w angielskim prawie zwyczajowym, lecz w USA została ugruntowana dopiero po wojnie secesyjnej. W odpowiedzi na rasistowskie orzeczenie z 1857 roku w sprawie Dred Scott v. Sandford, które odmawiało obywatelstwa potomkom niewolników, Kongres przyjął Czternastą Poprawkę do Konstytucji. Zapisano w niej jasno: „Wszyscy urodzeni lub naturalizowani w Stanach Zjednoczonych i podlegający ich jurysdykcji są obywatelami Stanów Zjednoczonych oraz stanu, w którym zamieszkują." Miało to raz na zawsze zakończyć dyskusję o tym, kto jest Amerykaninem z urodzenia.
Jednak już w 1898 roku zasada ta została wystawiona na próbę. W sprawie United States v. Wong Kim Ark Sąd Najwyższy rozpatrywał przypadek dziecka urodzonego w San Francisco, którego rodzice byli chińskimi imigrantami objętymi restrykcjami prawnymi i nieposiadającymi obywatelstwa. Rząd federalny twierdził, że chłopiec nie był „pod jurysdykcją" Stanów Zjednoczonych. Sąd orzekł jednak, że samo urodzenie się na terytorium USA wystarczy, by nabyć obywatelstwo niezależnie od statusu prawnego rodziców.
Orzeczenie to przez ponad sto lat stanowiło fundament amerykańskiego prawa imigracyjnego. Mimo licznych prób jego podważenia, zarówno w Kongresie, jak i w ramach kampanii prezydenckich, zasada ta utrzymywała się jako nienaruszalna. Nawet w czasach nasilonej retoryki antyimigracyjnej nie udało się jej formalnie zmienić.
Donald Trump już w 2015 roku, jeszcze jako kandydat, zapowiadał, że położy kres tak zwanej „turystyce porodowej" i obywatelstwu przyznawanemu „nielegalnym" dzieciom. Choć w swojej pierwszej kadencji nie zdecydował się na podjęcie formalnych kroków w tym kierunku, powrót do Białego Domu w 2025 roku przyniósł radykalne działania. Dekret wykonawczy, który teraz jest przedmiotem sporu, stanowi realizację tego politycznego zobowiązania, choć wbrew ustalonym precedensom prawnym.
Nowa mapa obywatelstwa?
Jeśli dekret Trumpa wejdzie w życie w 28 stanach, które nie zaskarżyły jego postanowień, Stany Zjednoczone staną przed sytuacją bez precedensu: prawo federalne dotyczące obywatelstwa będzie stosowane selektywnie, w zależności od tego, gdzie odbywa się poród. Rodzice dziecka urodzonego w Kalifornii mogą mieć gwarancję, że ich potomek otrzyma obywatelstwo. Tymczasem rodzice w Teksasie, gdzie władze stanowe nie zakwestionowały dekretu, mogą stanąć w obliczu odmowy. To stwarza realne zagrożenie powstania systemu dwóch prędkości obywatelstwa, a nawet wewnętrznej migracji w poszukiwaniu stanów „przyjaznych" dla praw konstytucyjnych.
Taka sytuacja niesie ze sobą głębokie ryzyko konstytucyjnej erozji. Przez ponad 150 lat obywatelstwo z urodzenia było uniwersalną normą, zapewniającą wszystkim dzieciom równy start w społeczeństwie. Jeśli jednak możliwość jego uzyskania stanie się zależna od lokalnych działań sądowych lub politycznych decyzji stanowych władz, to fundamenty tej równości zostaną podważone. Administracyjne i społeczne skutki tego rozłamu mogą być ogromne: od różnic w dostępie do edukacji, poprzez opiekę zdrowotną, aż po prawa polityczne.
Sytuacja ta będzie testem nie tylko dla systemu sądowego, ale także dla społeczeństwa. Czy USA, naród zbudowany na idei wspólnego obywatelstwa, może funkcjonować, jeśli prawo to stanie się przywilejem geograficznym?
Kto naprawdę wygrywa?
Choć sąd nie orzekł, że dekret Trumpa jest konstytucyjny, to orzeczenie z 27 czerwca stanowi polityczne zwycięstwo prezydenta. Po pierwsze, ogranicza uprawnienia federalnych sędziów, których decyzje często były solą w oku jego administracji. Po drugie, daje mu możliwość faktycznego wdrożenia kontrowersyjnej polityki bez konieczności przeforsowania jej przez Kongres. Po trzecie, co być może najistotniejsze, pozwala mu wykreować narrację „odzyskiwania kontroli nad granicami" i „obrony prawdziwego obywatelstwa", co mobilizuje jego bazę wyborczą.
Strategicznie Trump osiąga to, co od lat buduje konserwatywny projekt polityczny: redefinicję obywatelstwa nie jako prawa konstytucyjnego, lecz jako przywileju przyznawanego przez władzę wykonawczą. To podejście ma korzenie w działaniach ośrodków takich jak Claremont Institute, których prawnicy, między innymi John Eastman, stoją za logiką dekretu. Choć wcześniej takie propozycje były uważane za radykalne, obecnie stają się częścią głównego nurtu konserwatywnej doktryny.
To, czy dekret przetrwa ostateczną ocenę konstytucyjności, jest nadal niepewne. Ale Trump, wykorzystując luki proceduralne i osłabiając niezależność sądów, już odniósł zwycięstwo o charakterze strukturalnym. To zwycięstwo, niezależnie od przyszłych wyroków, może mieć długotrwały wpływ na sposób, w jaki w USA definiuje się obywatela.
Ameryka na rozdrożu konstytucyjnym
Decyzja Sądu Najwyższego z 27 czerwca 2025 roku nie kończy sporu o obywatelstwo z urodzenia, ale znacząco zmienia pole gry. Zamiast jasnego „tak" lub „nie" wobec konstytucyjności dekretu Trumpa, otrzymaliśmy decyzję proceduralną, która przetasowuje balans między władzą wykonawczą a sądowniczą. Jeśli sądy nie mogą skutecznie powstrzymać egzekwowania kontrowersyjnych aktów prezydenckich w skali ogólnokrajowej, to rzeczywista ochrona praw konstytucyjnych zaczyna się kurczyć.
W 1943 roku w San Francisco urodziła się dziewczynka o imieniu Mitsuye Endo. Jej rodzice byli Japończykami, którzy przybyli do Ameryki na początku XX wieku. Gdy Mitsuye miała dwa lata, rząd federalny internował jej całą rodzinę w obozie w Topaz w stanie Utah, uznając wszystkich Amerykanów japońskiego pochodzenia za potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Mimo że Mitsuye była obywatelką USA z urodzenia, spędziła dzieciństwo za drutem kolczastym.
Historia Mitsuye Endo, która później stała się pierwszą osobą japońskiego pochodzenia przyjętą na Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley, przypomina nam, jak kruche mogą być konstytucyjne gwarancje, gdy polityka zderza się z prawem. Jej obywatelstwo, które wydawało się niezaprzeczalne na papierze, okazało się niewystarczające w obliczu strachu i uprzedzeń.
Dziś, gdy w niektórych stanach prawo do obywatelstwa może zależeć od tego, w którym szpitalu przyjdzie na świat dziecko, historia Mitsuye nabiera nowego znaczenia. Różnica polega na tym, że w 1943 roku rząd łamał konstytucję jawnie, a społeczeństwo w końcu to zauważyło i naprawiło błąd. Dziś system prawny tworzy pozory legalności dla dyskryminacji, czyniąc ją trudniejszą do rozpoznania i zwalczenia.
Może to właśnie w tej chwili rodzi się nowa definicja obywatelstwa w Ameryce, nie oparta na narodzinach, lecz na geografii, klasie społecznej i dostępie do wymiaru sprawiedliwości.
📌 Jeśli podoba ci się ten tekst, uważasz, że robię dobrą robotę i masz taką możliwość, rozważ wsparcie projektu na platformie Buy Me a Coffee (link poniżej) lub wykupienie płatnej subskrypcji na Substacku.
☕ Projekt Ameryka Dla Zaawansowanych jest niekomercyjny, donacje są jedyną formą finansowania. Każda kwota jest dla mnie wsparciem!