Historia wzajemnych obsesji
czyli jak Stany Zjednoczone i Iran stały się więźniami własnych narracji
Donald Trump zapowiedział, że może wydać rozkaz ataku na Iran w najbliższych dniach. Zrobił to po swojemu, żeby przypadkiem nie zdradzić czy ma jakiś racjonalny plan ("Mogę to zrobić. Ale mogę też tego nie robić. Nikt przecież nie wie, co zamierzam zrobić"). Prezydent USA decyzję o użyciu „tej największej bomby”, jak sam nazywa ją w rozmowach ze współpracownikami, wciąż rozważa. Na pierwszy rzut oka operacja wygląda jak klasyczna demonstracja amerykańskiej potęgi militarnej: ciężkie bombowce B-2, które startują z Whiteman Air Force Base w Missouri lub z odległego Diego Garcia na Oceanie Indyjskim, kierują się w stronę głęboko ukrytego w górach ośrodka nuklearnego Fordo, by za pomocą potężnych, ważących 30 tysięcy funtów bomb zniszczyć irańskie instalacje. Ale rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona. Nawet jeśli technicznie wszystko jest możliwe, to ryzyko operacji jest ogromne – od utraty amerykańskich samolotów przez nieudane trafienie głęboko ukrytych obiektów po nieprzewidywalne skutki polityczne i militarne w całym regionie.
Iran wielokrotnie zapowiadał, że jakikolwiek amerykański atak spotka się ze zdecydowaną odpowiedzią, co może uruchomić groźną spiralę eskalacji, prowadząc do kolejnej kosztownej i nieprzewidywalnej wojny na Bliskim Wschodzie. Takie działania często pociągają za sobą konsekwencje, których nie da się przewidzieć, czego lekcją były już konflikty w Afganistanie i Iraku. Jeśli Trump rzeczywiście sięgnie po „największą bombę”, to tylko dlatego, że historia relacji USA z Iranem przypomina długi, ponury katalog wzajemnych obsesji, błędnych ocen i źle zrozumianych sygnałów, katalog, którego każda kolejna strona pisała scenariusz dzisiejszego kryzysu.
Wczesna przyjaźń i zamach stanu, który zmienił wszystko
Pierwsze oficjalne kontakty między Persją a Stanami Zjednoczonymi rozpoczęły się w XIX wieku, ale prawdziwy rozkwit nastąpił po II wojnie światowej. W przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii czy Rosji, USA nie kolonizowały Iranu. Irańczycy początkowo widzieli w Amerykanach stosunkowo życzliwych outsiderów. Pod koniec lat 40. zimna wojna i polityka naftowa zmieniły jednak wszystko.
W 1951 roku demokratycznie wybrany premier Mohammad Mosaddegh znacjonalizował Anglo-Irańską Kompanię Naftową, wyrywając irańskie złoża ropy z rąk Brytyjczyków. Młody szach Mohammad Reza Pahlavi sprzeciwił się Mosaddeghowi i na krótko uciekł z kraju. Amerykańskie i brytyjskie służby wywiadowcze dostrzegły szansę na ograniczenie wpływów ZSRR i zabezpieczenie zachodniego dostępu do ropy. W sierpniu 1953 roku zorganizowały zamach stanu, który obalił Mosaddegha i przywrócił szacha do władzy.
Tajna operacja, którą nazwano Ajax, osiągnęła swój cel. Szach powrócił i natychmiast podpisał nową umowę naftową korzystną dla zachodnich firm. Cena była jednak wysoka: Iran stracił demokrację, a Irańczycy na dziesięciolecia zapałali nienawiścią do Ameryki. Dla Stanów Zjednoczonych zamach z 1953 roku był zimnowojennym posunięciem w duchu realpolitik. Waszyngton postawił strategiczne interesy i powstrzymywanie komunizmu ponad suwerennym procesem politycznym Iranu. Amerykańska kalkulacja odzwierciedlała interesy narodowe USA: utrzymać przyjazny reżim w Teheranie i uniemożliwić ZSRR wykorzystanie sytuacji.
Wielu Irańczyków nigdy nie wybaczyło Amerykanom obalenia ich premiera. Ta urazą tlił się przez dziesięciolecia. W 2000 roku sekretarz stanu USA Madeleine Albright przyznała, że zamach był niestety krótkowzroczny. To rzadkie oficjalne potwierdzenie amerykańskich przewinień wobec Iranu przyszło jednak za późno. Losy relacji były już dawno przesądzone.
📌 Jeśli podoba ci się ten tekst, uważasz, że robię dobrą robotę i masz taką możliwość, rozważ wsparcie projektu na platformie Buy Me a Coffee (link poniżej) lub wykupienie płatnej subskrypcji na Substacku.
☕ Projekt Ameryka Dla Zaawansowanych jest niekomercyjny, donacje są jedyną formą finansowania. Każda kwota jest dla mnie wsparciem!
Szach czyli sojusznik Ameryki i autokrata
Po powrocie szacha na Pawi Tron USA uczyniły go filarem swojej strategii na Bliskim Wschodzie. W latach 60. i 70. Iran pod rządami szacha Pahlaviego stał się jednym z najbliższych sojuszników Ameryki w regionie. Waszyngton sprzedawał mu zaawansowane myśliwce i czołgi, a nawet pomógł uruchomić cywilny program nuklearny w ramach inicjatywy Atomy dla Pokoju.
Amerykańscy doradcy współpracowali z irańskimi władzami przy tworzeniu SAVAK, budzącej grozę agencji wywiadowczej szacha. Ta organizacja zasłynęła później z torturowania i egzekucji dysydentów. Szach, wspierany przez zyski z ropy i poparcie USA, przeprowadził szeroko zakrojoną modernizację zwaną Białą Rewolucją. Wprowadził szybkie zmiany gospodarcze i społeczne. Ta westernizacja obejmowała reformę rolną i przyznanie kobietom praw wyborczych, ale szła w parze z rosnącym autorytaryzmem. Siły bezpieczeństwa knebluały usta meczetom i partiom politycznym, które sprzeciwiały się jednoosobowym rządom szacha.
W 1963 roku podczas głośnej rozprawy aresztowano i wygnano populistycznego duchownego Ruhollaha Chomeiniego, który potępił reżim szacha. Na powierzchni Iran i USA w tym okresie utrzymywały bliskie partnerstwo. Prezydenci Kennedy, Johnson i Nixon zabiegali o względy szacha. W 1972 roku prezydent Richard Nixon odwiedził nawet Teheran, aby umocnić rolę Iranu jako strażnika zachodnich interesów w Zatoce Perskiej.
Pod powierzchnią wystawnych bankietów i umów wojskowych tliło się jednak napięcie między amerykańskimi ideałami a praktyką. Przywódcy USA często wychwalali demokrację i wolność w retoryce. Znaki rozpoznawcze idealistycznej polityki zagranicznej. W rzeczywistości przeważała zimnowojenna realpolitik: Waszyngton wspierał szacha właśnie dlatego, że zapewniał stabilność i antykomunistyczną lojalność, nawet kosztem wolności politycznej Irańczyków.
Jeden z badaczy polityki zagranicznej zauważył, że Stany Zjednoczone chełpiły się liberalną demokracją, jednocześnie popierając niektóre z najbrutalniejszych dyktatur na świecie, w tym Iran. Ta hipokryzja nie umknęła uwadze Irańczyków. Pod koniec lat 70. miliony zwykłych obywateli miały dość korupcji i represji szacha. Studenci, kupcy, przywódcy religijni mieli też dość amerykańskiego protektora, który ich zdaniem umożliwiał jego rządy.
Rewolucja i zakładnicy
Narastające niezadowolenie eksplodowało pod koniec 1979 roku. W styczniu roku szach uciekł z Iranu na wygnanie po miesiącach masowych demonstracji ulicznych, strajków i starć z siłami bezpieczeństwa. Kilka tygodni później starzejący się ajatollah Chomeini triumfalnie powrócił z wygnania we Francji. Miliony zwolenników witały go na ulicach. W ciągu kilku miesięcy Iran ogłosił się Republiką Islamską pod przywództwem rewolucyjnego szyickiego duchowieństwa Chomeiniego.
Nowy reżim całkowicie odwrócił politykę szacha. Zaciekle antyzachodni i teokratyczny, obalił monarchię i zapowiedział przywrócenie irańskiej godności oraz wartości religijnych, które według Chomeiniego westernizacja szacha zbezcześciła. Chomeini ogłosił nawet, że Iran ma za misję "eksport" rewolucji islamskiej do uciskanych narodów Bliskiego Wschodu. Te słowa wzbudziły przerażenie zarówno w Waszyngtonie, jak i wśród prozachodnich monarchii arabskich.
W tym chaosie wybuchł kryzys zakładników, który utrwalił wrogość na całe pokolenie. 4 listopada 1979 roku radykalni islamscy studenci, obawiający się amerykańskiego zamachu stanu nawiązującego do traumatycznych wydarzeń z 1953 roku, wtargnęli na teren amerykańskiej ambasady w Teheranie. Porwali 52 amerykańskich dyplomatów i pracowników, domagając się ekstradycji szacha, który przechodził wówczas leczenie nowotworowe w Stanach Zjednoczonych, aby stanął przed sądem w Iranie.
Obrazy zakapturzonych amerykańskich zakładników prezentowanych przez młodych rewolucjonistów stały się trwałą traumą dla Ameryki. Waszyngton zareagował oburzeniem i natychmiastowymi sankcjami, zrywając stosunki dyplomatyczne, zakazując importu irańskiej ropy i zamrażając miliardy irańskich aktywów. Prezydent Jimmy Carter, zmagający się z kryzysem opanowującym wieczorne wiadomości, zatwierdził desperacką próbę odbicia zakładników przez siły specjalne. Operacja zakończyła się katastrofą na irańskiej pustyni.
Impas trwał 444 dni. Ta męcząca próba zakończyła się dopiero w styczniu 1981 roku, w dniu inauguracji prezydenta Ronalda Reagana. Zakładnicy zostali uwolnieni na mocy porozumienia w Algierze, w którym USA zobowiązały się nie ingerować w wewnętrzne sprawy Iranu i nie szukać odwetu. Do tego czasu wszelkie pozostałe zaufanie legło w gruzach.
W obu krajach druga strona stała się uosobieniem zła: w Teheranie "Śmierć Ameryce" stała się rewolucyjnym okrzykiem, podczas gdy w Ameryce Iran stał się pariasem, synonimem ekstremizmu i zdrady.
Lata 80.: Wojna, terror i ukryty konflikt
Zanim zakończył się dramat zakładników, USA i rewolucyjny Iran uwikłali się w nowy, pośredni konflikt na polu bitwy wojny iracko-irańskiej. We wrześniu 1980 roku Irak Saddama Husajna zaatakował Iran, licząc na przejęcie terytorium i osłabienie nowej Republiki Islamskiej w okresie chaosu i słabości.
Wojna trwała osiem krwawych lat i pochłonęła życie około miliona Irańczyków oraz 250–500 tysięcy Irakijczyków. Dla Stanów Zjednoczonych, które niegdyś postrzegały Iran jako bastion, Irak stał się teraz mniejszym złem. Waszyngton, pragnąc zapobiec irańskiemu zwycięstwu mogącemu rozprzestrzenić rewolucję Chomeiniego na inne kraje, opowiedział się po stronie brutalnego reżimu Saddama.
USA dostarczały Bagdadowi pomoc gospodarczą, wsparcie wywiadowcze i ułatwiały dostawy materiałów o podwójnym zastosowaniu nawet po uzyskaniu dowodów, że Irak używa broni chemicznej przeciwko irańskim żołnierzom. To był cyniczny wybór w duchu realpolitik: poparcie dyktatora w Bagdadzie, aby powstrzymać rewolucyjny Teheran. Amerykańscy urzędnicy w większości przymykali oko na zbrodnie wojenne Iraku, uznając, że klęska Iranu jest kluczowa dla stabilności regionu.
Iran z kolei widział amerykańską rękę za wieloma swoimi problemami. W latach 80. zaczął wspierać siły proxy, aby atakować cele amerykańskie i sojuszników USA. Ta strategia wynikała częściowo z izolacji i osłabienia własnej armii w wyniku czystek i sankcji. W 1983 roku potężny zamach bombowy na koszary amerykańskich marines w Bejrucie zabił 241 żołnierzy.
Odpowiedzialność za atak, przeprowadzony przez grupę nazywającą się "Islamski Dżihad", powszechnie przypisywano Hezbollahowi. Ta libańska szyicka milicja została stworzona i była wspierana przez irańską Gwardię Rewolucyjną. Zamach skłonił administrację Reagana do wpisania Iranu na listę państw sponsorujących terroryzm. Teheran zaprzeczał bezpośredniemu zaangażowaniu, ale cieszył się z wycofania amerykańskich sił pokojowych z Libanu.
Dzięki takiej wojnie proxy od Libanu po późniejsze konflikty w Gazie, Iraku i innych miejscach Iran nauczył się, że może uderzać w amerykańskie interesy bez otwartej konfrontacji.
Prowadząc pośrednią walkę z Iranem, USA nie wahały się zaatakować irańskich sił, gdy zostały sprowokowane. Pod koniec lat 80., gdy wojna iracko-irańska się przeciągała, amerykańska marynarka wojenna rozpoczęła eskortowanie tankowców w Zatoce Perskiej, chroniąc żeglugę przed irańskimi minami i atakami.
Napięcia sięgnęły zenitu w kwietniu 1988 roku, gdy irańska mina niemal zatopiła amerykański okręt wojenny. USA odpowiedziały operacją "Modliszka", największą akcją morską od czasów II wojny światowej, w której zniszczyły irańskie platformy wiertnicze i zatopiły kilka okrętów.
Kilka miesięcy później wydarzyła się tragedia, która do dziś pozostaje raną w pamięci Irańczyków. W lipcu 1988 roku amerykański krążownik USS Vincennes, patrolujący wody Zatoki, pomylił irański cywilny samolot Airbus z wrogim myśliwcem i zestrzelił go nad Cieśniną Ormuz. Zginęło wszystkich 290 osób na pokładzie: mężczyzn, kobiet i dzieci.
Waszyngton nazwał to "tragiczną pomyłką" i wypłacił odszkodowania rodzinom ofiar, ale nigdy nie przeprosił formalnie. Dla Iranu, który zaledwie kilka tygodni później został zmuszony do zawarcia zawieszenia broni z Irakiem, incydent z samolotem był gorzkim przypomnieniem amerykańskiej potęgi i dla wielu amerykańskiej złośliwości. Chomeini, zgadzając się niechętnie na zawieszenie broni w 1988 roku, porównał je do "wypicia trucizny".
Dziedzictwo lat 80. w relacjach USA-Iran to dziedzictwo krwi i wściekłości. Obie strony przyczyniły się do wzajemnego cierpienia poprzez sankcje i zamachy bombowe, broń chemiczną i zabłąkane rakiety.
Stracone szanse i wzajemna nieufność w latach 90.
Lata 90. rozpoczęły się od odejścia założycielskiego przywódcy irańskiej rewolucji. Ajatollah Chomeini zmarł w 1989 roku, podczas gdy oba kraje, zmęczone wojną, szukały nowego gruntu pod przyszłe relacje. Nowy przywódca Iranu, ajatollah Ali Chamenei, oraz pragmatyczny prezydent Akbar Haszemi Rafsandżani skupili się na odbudowie kraju po wojnie. Waszyngton po 1991 roku skierował uwagę na rozpad Związku Radzieckiego i pierwszą wojnę w Zatoce przeciwko irackiemu Saddamowi.
Mimo to wrogość nie ustawała. Za rządów prezydenta George'a H.W. Busha, a następnie Billa Clintona, USA zaostrzyły sankcje gospodarcze, aby wywrzeć presję na Iran i odizolować go na arenie międzynarodowej. W 1995 roku nałożono całkowite embargo na irańską ropę i handel, a w 1996 roku dodatkowe sankcje objęły zagraniczne firmy inwestujące w irański sektor energetyczny.
Waszyngton uzasadniał te kroki ciągłym wspieraniem przez Iran grup takich jak Hezbollah i Hamas, dążeniem do zdobycia technologii nuklearnej i rakietowej oraz sprzeciwem wobec procesu pokojowego między Izraelem a Palestyńczykami. Dla USA Iran w latach 90. pozostawał reżimem zbuntowanym, który należało powstrzymywać i karać.
Pojawiały się jednak nieśmiałe próby przełamania muru nieufności. W 1997 roku w Iranie miały miejsce wybory, które przyniosły zwycięstwo reformiście, prezydentowi Mohammadowi Chatamimu. Ten duchowny otwarcie mówił o "dialogu cywilizacji" zamiast konfliktu. Pojednawczy ton Chatamiego, w tym bezprecedensowy wywiad dla CNN, w którym zwrócił się do amerykańskiego społeczeństwa, wzbudził nadzieje na odwilż.
Administracja Clintona zareagowała ostrożnie. Choć formalne stosunki dyplomatyczne pozostawały poza zasięgiem, Clinton złagodził część sankcji na perskie dywany i pistacje. W przełomowym przemówieniu w 2000 roku sekretarz stanu Madeleine Albright nie tylko poluzowała ograniczenia handlowe, ale także publicznie przyznała, że USA popełniły błędy w przeszłości. Wspomniała udział w zamachu stanu w 1953 roku, a wsparcie dla szacha podczas jego represyjnych rządów określiła jako "krótkowzroczne".
Irańczycy przyjęli te słowa z zaskoczeniem. To nie była wprawdzie pełna przeprosin, ale większe uznanie winy, niż kiedykolwiek się spodziewali. Teheran odpowiedział skromnymi gestami, zezwalając na wymianę kulturalną i zawody sportowe z Amerykanami. Niektórzy nazwali to "mini-odprężeniem".
Przepaść zaufania okazała się jednak trudna do zasypania. Konserwatyści w irańskich niedemokratycznych instytucjach (przywódca najwyższy, Gwardia Rewolucyjna) pozostawali głęboko nieufni wobec amerykańskich intencji. Wydarzenia wkrótce znów przesunęły wahadło w stronę otwartej wrogości.
Cała dobra wola zdobyta pod koniec lat 90. rozwiała się po globalnym szoku, jakim były ataki z 11 września 2001 roku. Po zamachach Al-Kaidy Iran początkowo potajemnie współpracował z USA w walce z talibami w Afganistanie, wspólnym wrogiem obu krajów. Irańscy wysłannicy uczestniczyli wraz z Amerykanami w porozumieniu z Bonn, które miało utworzyć nowy afgański rząd, a Teheran pomógł USA, powstrzymując szyickie milicje w Afganistanie.
Prezydent George W. Bush szybko jednak znów wrzucił Iran w rolę czarnego charakteru. W swoim orędziu o stanie państwa w styczniu 2002 roku Bush zaliczył Iran do "osi zła" razem z Koreą Północną i Saddamowskim Irakiem, oskarżając Teheran o dążenie do zdobycia broni masowego rażenia, wspieranie terroryzmu i ucisk własnego społeczeństwa.
Przemówienie wściekło irańskie władze, a nawet wielu zwykłych obywateli, którzy po 11 września organizowali wieczorne vigile w geście solidarności z Amerykanami. Teheran natychmiast przerwał ledwie rozpoczętą współpracę wywiadowczą z Waszyngtonem w sprawie Al-Kaidy.
Twardogłowi w Iranie uznali, że ostre słowa Busha potwierdzają ich przekonanie, iż amerykański idealizm - wszystkie te deklaracje o wolności i demokracji - to tylko przykrywka dla dążenia do obalenia Islamskiej Republiki.
W 2003 roku inwazja USA na Irak obaliła największego wroga Iranu, Saddama Husajna. Paradoksalnie ta wojna, mająca na celu wyeliminowanie nieistniejącej irackiej broni masowego rażenia, umocniła pozycję Iranu w regionie. Po upadku Saddama irańskie wpływy tylko rosły, gdy Teheran zacieśnił więzi z nowym, zdominowanym przez szyitów rządem w Bagdadzie i wspierał tamtejsze potężne milicje szyickie.
Późniejsze analizy amerykańskiej armii wskazywały, że "zuchwały i ekspansjonistyczny Iran wydaje się być jedynym zwycięzcą" tej niefortunnej wojny. Z perspektywy realpolitik wojna stworzyła próżnię władzy, którą Iran wykorzystał, aby umocnić się jako dominująca siła w Zatoce Perskiej. To było dokładnie to, czego amerykańscy stratedzy najbardziej się obawiali.
Dla Izraela i sunnickich państw, takich jak Arabia Saudyjska, Iran stał się jeszcze większym zagrożeniem, rozszerzając swoje wpływy poprzez sojusznicze milicje od Libanu po Jemen. Teheran utrzymywał, że jego działania mają charakter obronny i mają na celu odstraszenie ewentualnej inwazji. Waszyngton widział w nich jednak groźbę regionalnej hegemonii.
Każda ze stron interpretowała działania drugiej w najgorszym możliwym świetle, przygotowując grunt pod kolejne starcie.
Program nuklearny: Kluczowy spór naszych czasów
Nic w ostatnich latach nie zdefiniowało relacji USA-Iran bardziej niż spór o irańskie ambicje nuklearne. Korzenie tego konfliktu sięgają czasów szacha. Paradoksalnie, to USA w latach 70. zachęcały Iran do pierwszych eksperymentów z technologią jądrową. Za rządów Islamskiej Republiki tajny program nuklearny stał się jednak zarzewiem kryzysu.
W 2002 roku irańska grupa opozycyjna ujawniła istnienie utajnionych obiektów nuklearnych, potwierdzając zachodnie podejrzenia, że Iran prowadził coś więcej niż tylko badania naukowe. Teheran upierał się, że dąży wyłącznie do rozwoju energetyki jądrowej, a nie broni, jednak dowody wskazywały na eksperymenty związane z technologią wojskową przed 2003 rokiem.
Następne lata wypełniły napięcia i negocjacje, w których groźby przeplatały się z próbami porozumienia. W 2003 roku europejscy dyplomaci wynegocjowali tymczasowe wstrzymanie wzbogacania uranu, ale porozumienie rozpadło się w atmosferze wzajemnej nieufności. Gdy Iran wznowił wzbogacanie uranu - proces, który mógł ostatecznie posłużyć do produkcji paliwa jądrowego - USA doprowadziły do nałożenia międzynarodowych sankcji
.
W latach 2006–2010 Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła serię rezolucji izolujących irańską gospodarkę. Do 2012 roku eksport ropy i powiązania bankowe Iranu zostały praktycznie odcięte, co sparaliżowało jego gospodarkę. Skumulowany efekt sankcji spowodował skurczenie się irańskiego PKB o około 20% i gwałtowny wzrost bezrobocia.
Choć zwykli Irańczycy odczuwali te sankcje dotkliwie, program nuklearny rozwijał się dalej, a irańscy twardogłowi wskazywali na amerykańskie groźby oraz akty sabotażu i zabójstwa irańskich naukowców jako dowód, że tylko własny arsenał nuklearny może być gwarancją bezpieczeństwa. Na początku lat 10. sytuacja dojrzała do punktu, w którym możliwe było albo przełomowe porozumienie, albo eskalacja w kierunku wojny.
W 2013 roku irańscy wyborcy opowiedzieli się za Hasanem Rouhanim, umiarkowanym politykiem, który obiecywał zakończenie międzynarodowej izolacji Iranu i zniesienie sankcji w celu ożywienia gospodarki. W tym samym roku administracja prezydenta Baracka Obamy nawiązała tajne rozmowy z Teheranem. To było niezwykłe wydarzenie po dziesięcioleciach oficjalnego milczenia. Te poufne negocjacje doprowadziły do tymczasowego porozumienia w 2013 roku, które wstrzymało postępy irańskiego programu nuklearnego w zamian za częściowe zniesienie sankcji.
Po dwóch latach trudnych negocjacji, w lipcu 2015 roku, Iran i sześć mocarstw (USA, Wielka Brytania, Francja, Rosja, Chiny i Niemcy) ogłosiły Wspólny Kompleksowy Plan Działań (JCPOA) - przełomowe porozumienie nuklearne. Na jego mocy Iran znacząco ograniczył swoją działalność nuklearną: wywiózł 98% zapasów wzbogaconego uranu, zdemontował tysiące wirówek i zgodził się na rygorystyczne inspekcje. W zamian uzyskał stopniowe znoszenie sankcji i dostęp do dziesiątek miliardów dolarów zamrożonych aktywów.
Gdy porozumienie weszło w życie w styczniu 2016 roku, irańska gospodarka dostała zastrzyk gotówki w postaci ulg sankcyjnych o wartości blisko 100 miliardów dolarów.
Przez krótki moment wydawało się, że błędne koło konfliktu może zostać przerwane. Tłumy w Teheranie świętowały porozumienie jako narodowe zwycięstwo, choć irańscy konserwatyści narzekali na "sprzedanie się" Ameryce. Prezydent Obama nazwał je triumfem dyplomacji nad konfrontacją, blokującym "wszystkie ścieżki" do irańskiej bomby, jednocześnie unikając kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie. JCPOA było zwycięstwem idealistycznego podejścia (dialog i prawo międzynarodowe) wspartego realistycznym targiem (obie strony poszły na bolesne ustępstwa w imię własnych interesów).
Sceptycy jednak nie zniknęli. Amerykańscy konserwatyści oraz regionalni sojusznicy, tacy jak Izrael i Arabia Saudyjska, krytykowali porozumienie za pominięcie kwestii irańskich rakiet balistycznych i wsparcia dla milicji. Ich zdaniem USA oddały zbyt wiele w zamian za jedynie tymczasowe wstrzymanie irańskich ambicji nuklearnych.
Ten sceptycyzm znalazł swojego orędownika w postaci Donalda Trumpa. Po objęciu urzędu prezydenta USA w 2018 roku wycofał Stany Zjednoczone z JCPOA, nazywając je "katastrofą" i twierdząc, że może wynegocjować lepszą umowę. USA przywróciły wszystkie sankcje i nałożyły nowe, wprowadzając politykę "maksymalnej presji". Irańska gospodarka znów znalazła się w kryzysie - eksport ropy gwałtownie spadł, inflacja wystrzeliła - ale Teheran odpowiedział nie kapitulacją, lecz buntem.
Od 2019 roku Iran zaczął łamać ograniczenia JCPOA, stopniowo zwiększając poziom wzbogacania uranu i instalując zaawansowane wirówki, ostrożnie dobierając każdy krok, aby wywrzeć presję na Europę i USA. Konfrontacje, których udało się uniknąć dzięki porozumieniu, szybko wróciły: Iran został oskarżony o tajemnicze eksplozje na tankowcach w Zatoce Perskiej i ataki na saudyjskie instalacje naftowe; irańskie siły zestrzeliły amerykańskiego drona rozpoznawczego; amerykańskie bazy w Iraku stały się celem rakietowych ataków milicji wspieranych przez Iran.
Każda prowokacja spotkała się z odpowiedzią. W styczniu 2020 roku Trump nakazał atak drona w Bagdadzie, w wyniku którego zginął generał Ghasem Solejmani, jeden z najważniejszych irańskich dowódców. Iran odpowiedział atakiem rakietowym na bazy USA w Iraku, raniąc dziesiątki żołnierzy, a jego najwyższy przywódca publicznie zapłakał, zapowiadając zemstę. Oba kraje stanęły na krawędzi otwartej wojny, powstrzymane jedynie przez świadomość jej wysokich kosztów.
Ten niebezpieczny okres uwypuklił klasyczny dylemat bezpieczeństwa: to, co Waszyngton postrzegał jako uzasadnioną obronę, Teheran widział jako ofensywne zagrożenie i odwrotnie. Amerykańscy przywódcy uzasadniali "twarde" działania, wskazując na wrogą aktywność Iranu, podczas gdy irańscy liderzy przypominali o amerykańskich rozmowach o zmianie reżimu, izraelskich zamachach na naukowców i niszczących sankcjach jako dowodach na to, że to USA są agresorem, a nie ofiarą.
Każdy "racjonalny" krok jednej strony w celu zabezpieczenia siebie prowokował drugą do reakcji, tworząc niebezpieczną spiralę. Jak zauważył jeden z analityków: "Stany Zjednoczone mogą traktować Iran jako agresora, ale Iran ma powody, by wiele amerykańskich obronnych działań uznać za groźbę… Gdy Iran odpowiada… te działania są postrzegane jako dalsza agresja" - błędne koło, które tylko napędza konflikt.
Analiza teoretyczna: Interesy kontra ideologie
Konflikt między Ameryką a Iranem to więcej niż spór o ropę czy rakiety. To zderzenie dwóch wizji porządku światowego, z których każda uważa drugą za zagrożenie egzystencjalne. Waszyngton i Teheran to dwaj wrogowie, którzy potrzebują się nawzajem: jeden do uzasadnienia swojej obecności w regionie, drugi do legitymizacji swojego oporu. Dlaczego ten konflikt wydaje się nie do rozwiązania? Odpowiedź zależy od przyjętej perspektywy teoretycznej.
W ujęciu realistów (mam tu na myśli przedstawicieli szkoły realizmu w stosunkach międzynarodowych) rywalizacja jest przede wszystkim walką o władzę i bezpieczeństwo w anarchicznej rzeczywistości międzynarodowej. Oba państwa działały przede wszystkim po to, by chronić swoje reżimy i pozycję w regionie. Z tego punktu widzenia USA wspierały szacha, a później Saddama Husajna, kierując się zimną kalkulacją strategiczną: chęcią kontroli nad ropą i powstrzymywaniem wpływów ZSRR.
Z kolei działania Iranu - wspieranie milicji, rozwój technologii rakietowych i nuklearnych - można wyjaśnić jako próby słabszego państwa, które stara się odstraszyć silniejszych przeciwników i umocnić swoją pozycję. Realistyczna analiza wskazuje, że po wojnie w Iraku w 2003 roku "zuchwały i ekspansjonistyczny Iran" wykorzystał próżnię władzy, a USA odpowiedziały, zacieśniając sojusze z Izraelem i Arabią Saudyjską oraz stosując siłę. Obie strony postrzegają się nawzajem jako strategiczne zagrożenie, dlatego nieufność jest naturalnym stanem ich relacji
.
Z kolein idealistyczna perspektywa skupia się na roli wartości, norm i polityki wewnętrznej. Zwolennicy tego podejścia podkreślają, że USA i Iran dzieli nie tylko konflikt interesów, ale także głęboka przepaść ideologiczna. Amerykańscy prezydenci często przedstawiają spór w kategoriach moralnych - od George'a W. Busha potępiającego irańską "niewybraną garstkę", która tłumi nadzieję narodu na wolność, po słowa Ronalda Reagana, że Iran stoi "po złej stronie historii".
Z kolei irański reżim rewolucyjny opiera się na idealistycznej wizji islamu sprzeciwiającej się zachodnim modelom politycznym i od czasów Chomeiniego przedstawia Amerykę jako demoralizującą siłę imperialną, nazywając ją "Wielkim Szatanem". Z tej perspektywy relacje USA-Iran są skazane na porażkę, ponieważ tożsamości i wartości obu państw są ze sobą sprzeczne: jedno to świecka demokracja postrzegająca siebie jako obrońcę wolności, drugie to teokracja zbudowana na oporze wobec dominacji Zachodu.
Próby pojednania często rozbijają się o wewnętrzną politykę: twardogłowi w obu krajach podsycają wrogość, a umiarkowani politycy tracą poparcie, gdy druga strona podejmuje wrogie działania. Idealistyczne podejście zakłada, że dyplomacja, wymiana kulturalna i instytucje międzynarodowe (jak ONZ czy porozumienia nuklearne) mogą stopniowo budować zaufanie, ale postęp jest powolny, gdy dominuje narracja "dobra i zła".
Ale poza dwiema głównymi szkołami stosunków międzynarodowych, są też inne teorie, które próbują wyjaśnić stosunki amerykańsko-irańskie. Konstruktywiści wskazują, jak wzajemna demonizacja wpędziła USA i Iran w samospełniającą się przepowiednię. Działania obu stron wynikają z historycznych urazów i narodowych narracji: Teheran pamięta zamach stanu z 1953 roku czy zestrzelenie Airbusa, Waszyngton nie zapomina o kryzysie zakładników z 1979 roku czy zamachach Hezbollahu. Zmiana wymaga przekształcenia tych narracji, a nie tylko polityki siły.
Z kolei koncepcja "dylematu bezpieczeństwa" pokazuje, jak nawet defensywne działania mogą prowadzić do spirali eskalacji. Gdy amerykańskie okręty patrolują Zatokę Perską, a Iran gromadzi rakiety, obie strony twierdzą, że działają w obronie własnej, jednak wzajemnie się zastraszają. Rezultatem jest tragiczna pętla działań i reakcji, która zwiększa ryzyko błędnej oceny sytuacji.
Niektóre analizy stosują też perspektywę neoimperialną lub hegemoniczną, twierdząc, że spór USA-Iran wynika częściowo z niechęci Ameryki do zaakceptowania niezależnego mocarstwa regionalnego, które kwestionuje jej dominację, oraz z odmowy Iranu podporządkowania się "neokolonialnemu porządkowi". W tym ujęciu prawdziwa normalizacja może nastąpić tylko wtedy, gdy jedna ze stron zmieni swoje strategiczne ambicje lub gdy wzajemne wyczerpanie wymusi szerokie porozumienie.
Nowy kurs czy powtarzanie błędów?
Słynna amerykańska powieść „Moby Dick" Herman Melville opowiada o kapitanie Ahabie, który za wszelką cenę pragnie zemsty na białym wielorybie. Obsesja żeglarza prowadzi go ku niebezpiecznym wodom i ostatecznie do zguby. Po ponad czterech dekadach wrogości trudno nie dostrzec w relacjach między Stanami Zjednoczonymi odniesienia do tej literackiej tragedii. Każda ze stron w pewnym momencie wcielała się w rolę Ahaba. Waszyngton i Teheran ulegali „monomanii", czyli stanowi chorobliwego skupienia na swojej wizji i idei, ignorując inne aspekty życia i pozwalając, by przeszłe krzywdy kierowały ich polityką. Długa lista wzajemnych pretensji więzi oba kraje we własnych narracjach.
Melville próbował pokazać do czego wiedzie pogoń za białym wielorybem - to niepohamowana obsesja, która prowadzi do wspólnej katastrofy.
Współcześni przywódcy USA i Iranu mogą jeszcze uniknąć tego losu. Przerwanie destrukcyjnego cyklu wymaga jednak czegoś więcej niż kolejnych sankcji czy gróźb. Znalezienie odwagi, by spojrzeć na świat oczami drugiej strony, i kreatywności, by znaleźć nowe rozwiązania starych problemów, z reguły jest jednak znacznie trudniejsze niż zrzucanie bomb.